DO GÓRY

Frakcje 2025

Mieszkańcy Bourbon

(z perspektywy Dezerterów) 

Wielce Oświecona Misja Cywilizacyjna Jego Lordowskiej Mości
(z perspektywy
mieszkańców Bourbon)

Samuel poprawił koszulę i jeszcze raz upewnił się, że prezentuje się lepiej jak wczoraj. Ci ludzie…

  - Znowu będziesz z nimi rozmawiał? - spytała jego żona, siedząc przy stole i spoglądając na niego oceniająco znad kubka z herbatą. - Niczego się nie nauczysz, prawda? Czego ty od nich chcesz? Panoszą się tutaj jak jacyś wielcy panowie, butów nie chcą sobie brudzić, ale twierdzą, że wiedzą… No właśnie, co oni wiedzą?

  - Marianne, to są obyci ludzie, którzy reprezentują ważnych ludzi. Nie chcę, żeby patrzyli na nas jak na dzikusów z dżungli. Respektują nasze zasady, pomagają, więc warto dowiedzieć się czegoś więcej.

  - Yoo, czegoś więcej. Wielebny mówił, że niczego nie potrzebujemy się od nich dowiadywać. To wspieranie ludzi z zewnątrz nam jeszcze przysporzy kłopotów, zobaczysz!

  - Wczoraj na spotkaniu udało mi się dowiedzieć, że mają koneksje z lordem Andre. Lordem! 

  - Na co nam jakiś lord? Mamy burmistrza, mamy Wielebnego. Mało ci ważnych ludzi dookoła?

  - To nie to samo.

Samuel podszedł do swojej żony i złapał ją za rękę.

  - Oni mi powiedzieli, że pasowałbym do ich “ekspedycji” jak to określili. Zależy im na poszerzaniu wiedzy, kontaktów. Jest nam tutaj dobrze, ale pomyśl ile byśmy zyskali gdyby oni tutaj zostali na stałe.

  - Już zupełnie zwariowałeś. Mamy medyków, mamy mądrych ludzi. Czym niby ci nowi się od nich różnią?

  - To są mądrzy ludzie, Marianne. Obyci. Ze statusem. Kontaktami. Dzięki nim możemy się rozwinąć. W zamian za drobną pomoc z naszej strony.  
 

Ekspedycja z Apallachów

Magnaci, szlachcice, mieszczanie… każdy ma inny tytuł, a niektórzy mają ich nawet całą kolekcję, którę chwalą się przy każdej okazji. Jedni doszli do tego ciężką pracą i wkładem dla społeczeństwa, inni urodzili się w dobrych rodzinach. Wiele osób nie rozumie jak to jest możliwe, że w dzisiejszych czasach funkcjonuje jeszcze system feudalny. Prawda jest taka, że jak się śpi na górze złota to każdy system się sprawdzi. W Federacji Apallachów jakoś się to sprawdzało, przynajmniej do momentu aż pewien wpływowy człowiek znalazł jedną starą książkę, “Manifest…” jakiśtam. No i nagle wszystko się zesrało. A co się stało, że się zesrało? Rewolucja się stała mocium panie. Zanim lordowie wstrzymali swoje lokalne wojenki, rewolucja komunistyczna objęła prawie połowę terytorium Federacji. Okazało się, że pospólstwo i niewolnicy wolą ginąć na froncie niż pracować w kopalniach. Cóż… nie za bardzo to rozumiem, przecież nawet dostawali jeść! Ale co prowincja to obyczaj. 

Całe szczęście nasz najwspanialszy Lord Andre postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Jak zwykle, nieomylnie stwierdził, że należy znaleźć lekarstwo na czerwoną zarazę zanim ta dotrze na nasze ziemie. Dlatego sformował ekspedycję składającą się praktycznie z samej elity, najlepsi z najlepszych, uczeni, technicy, biznesmeni, istna śmietanka. W żadnym wypadku nie podważam nieomylności naszego Lorda, ale… Missisipi? Niby jak to zapyziałe bagno ma nam pomóc w walce z komuchami? Jakby tego było mało to obstawy też mamy tyle co kot napłakał, bo “nikt nie odważy się zaatakować szlachty z Apallachów”. Szkoda, że mutanty mają to w dupie… W każdym razie, u celu naszej podróży podobno jest wioska z czystą wodą. Tak wiem, u nas jest przecież wody pod dostatkiem, natomiast czysta woda w Missisipi to nie lada fenomen, dlatego mamy to zbadać i zdać raport Lordowi Andre najszybciej jak to możliwe. Mam nadzieję, że mają tam chociaż latryny…

Profesje: Głównie specjaliści i cwaniacy, ograniczona ilość wojowników i rangerów.

 

DEZERTERZY

(z perspektywy Posterunku)

  - Kapralu, nie uwierzy pan czego się właśnie dowiedziałem. 

  - Zaraz wychodzimy na zwiad Wilson, więc oby to było coś pilnego albo ciekawego. - Kapral Davis spojrzał na szeregowego, który właśnie wparował do namiotu. Jego oczy wręcz błyszczały z ekscytacji. 

  - Wracam właśnie od sierżanta i po drodze słyszałem jak miejscowi mówili o tym przywódcy… No, tych tam. Tych nie od nas. Z giwerami i co tak groźnie wyglądają. 

To zdecydowanie była ciekawa informacja. Albo plotka - pomyślał Davis. Od kiedy tutaj przybyli cały czas mieli na oku nowoprzybyłych, zwłaszcza tych, co potrafili operować bronią. Miał swoje podejrzenia, że niektórzy odbyli wojskowe szkolenie. Jedni przybywali na chwilę, ale część z nich zostawała na dłużej. I właśnie ta grupa była zdecydowanie warta ich uwagi.

  - No i czego się dowiedziałeś?

  - Doszło ostatnio do incydentu. Lucas Miller, ten miejscowy, pyskował jednemu, a tutaj się okazało, że to były ganger na nowej drodze życia. Jak oni to nazwali…. A, tak. Święta Straż. Do dzisiaj leży u medyków. Podobno poszło o Obiecanego.

  - Ale masz jakieś konkrety sierżancie Wilson czy tylko gadanie miejscowych zza płotu? 

  - Konkretne informacje. Mówili, że spotykają się wieczorem w tym budynku na wschodzie miasteczka. I że ten Obiecany... Ostatnio słyszeli jak ci ze Straży go wychwalali. Od kiedy się pojawił to wiedzie im się dużo lepiej. Tym co zostali i go popierają. 

  - Dobrze. Dobra robota szeregowy. - powiedział Davis, poprawiając broń. - Uszy i oczy szeroko otwarte. Dopóki panuje spokój to możemy działać swobodnie. W takim terenie każda broń się przyda, ale lepiej jest mieć ich na oku. - Zapiął kurtkę i skierował się do wyjścia. - Ci co zostają nie robią tego bez powodu. Może i jest to zbitka degeneratów bez ładu i składu, ale ktoś się nimi zainteresował i pomógł osiąść w tym miasteczku. 
 

Maruderzy

Bourbon w Missisipi. Nasza niespodziewana ziemia obiecana. Miejsce, w którym wreszcie można spokojnie się zatrzymać. Nie musieć się martwić czy będziesz miał co jeść czy pić następnego dnia. Nie musieć oglądać się przez ramię czy ktoś cię nie ściga, spać w butach z jednym okiem otwartym. W Bourbon dostaliśmy drugą szansę (dla niektórych trzecią, czwartą lub piętnastą), by zacząć od nowa. Miejsce, gdzie nie sięgają nas demony przeszłości, naszą wspólną spokojną przystań.

Każdy z nas mógłby opowiedzieć długą historię o tym jak tu trafił. Są wśród nas ludzie z całych Zasranych Stanów, od Nowego Jorku po Nowy Meksyk. Niektórzy to byli bandyci, zbiedzy czy dezerterzy. Choć stoimy na straży miasteczka, nie każdy z nas jest bohaterem. Łączy nas przemoc, a konkretniej umiejętność dostarczania przemocy gdy zajdzie potrzeba.

Łączy nas pragnienie domu, lub przynajmniej bezpiecznego przystanku dla tych, których niespokojny duch prędzej czy później i tak pogna na dalszą tułaczkę. 

Łączy nas też osoba Wodza. Każdy z nas jest tu dzięki niemu. Zebrał nas po drogach i mieścinach i pokazał nam to miejsce. Każdego z nas docenił i zauważył jego potencjał. Dzięki niemu miejscowi przyjęli nas jak swoich, a na dodatek lokalny kościół ogłosił go swoim wybrańcem. 

Niektórzy z naszych również uwierzyli, że zesłała nam go opatrzność i dołączyli do wyznawców. 

Może i mają rację. Może naprawdę Pan ma nas w opiece i sprowadził nas tutaj. Sam już nie wiem…

Profesje: wojownicy + ograniczona ilość cwaniaków i rangerów 

 

 

Święta Straż

Alleluja Bracia i siostry jesteśmy wybrańcami. Brat Tony wyróżnił nas i naznaczył. On sam Obiecany, Ten który nas oświeci, który nas wyzwoli i który nas poprowadzi. Jesteśmy jego apostołami, jego świętą strażą. 

Niektórzy z nas przybyli do Bourbon wraz z nim. Inni czekali tu na niego lub dołączyli później. Dawniej włóczędzy i nikczemnicy, dziś świecimy przykładem cnoty i wiary. Wiedliśmy żywot bandytów, morderców i oszustów. Błądziliśmy jak ślepcy, a nasze dusze plamił grzech. Pan dotknął nas jednak w osobie swego posłańca i wszystkie winy zostały nam odpuszczone. Pobłogosławił nas i zesłał na nas swe dary, a my uwierzyliśmy i podążyliśmy za nim.

Frakcja Święta Straż. Wyłącznie dla ludzi chętnych na odgrywanie religijnych fundamentalistów bezwzględnie oddanych osobie przywódcy.

Profesje: wojownicy i ograniczona ilość cwaniaków i rangerów

 

POSTERUNEK
(z perspektywy Wielkiej Oświeconej Misji Cywilizacyjnej Jego Lordowskiej Mości)

  - Nie zapomnij tylko zaprosić sierżanta na obiad - powiedział Harris do stojącego w drzwiach wojskowego. - Chciałbym z nim omówić jedną kwestię.

Szeregowiec przytaknął i wyszedł. Malvina nigdy nie przepadała za wizytami posterunkowców. Śmierdziało od nich na kilometr. Nie żeby gdziekolwiek tutaj dbano o takie rzeczy, ale czego można się spodziewać po wiosce w środku Missisipi. Bagna, mokro, brzydko i mutacje dookoła.

  - Co chcesz omówić z sierżantem? - spytała, siadając obok mężczyzny.

  - Wspominał coś, że interesuje ich temat tutejszej wody. Może uda się ich zainteresować naszą propozycją. Albo po prostu wybadać ich zamiary.

  - To są wojskowi. Posterunek. Ich zamiarem jest wykonywanie rozkazów. A przeważnie ich rozkaz brzmi: zabić maszynę. Nie żeby się do tego nie nadawali, ale to nadal posterunek. Nie sądzisz chyba, że są tutaj z innego powodu?

  - Nie miałaś do czynienia nigdy z nimi, prawda? Zrozumiałe jest, że nie są na takim poziomie jak my, ale uwierz mi. To SĄ specjaliści. Wyselekcjonowani i wytrenowani w zabijaniu Molocha. Z technologią. I to jeszcze mamy do czynienia z oddziałem, który zapuścił się tak daleko od frontu. Nie sądzisz, że warto z nimi porozmawiać? - Jego uśmiech zdradzał, że czerpie ogromną przyjemność z takich rozmów. Albo z planowania i szukania własnej korzyści. - Poza tym… Nie jesteśmy już w drodze. Możemy teraz działać na spokojnie, nie w barbarzyńskich warunkach. Nie ma sensu robić sobie wrogów. Zwłaszcza z oddziału Posterunku. 

Wszyscy z bronią są tacy sami - pomyślała Malvina. Kobieta zawsze uważała, że ich eskorta była zbyt brutalna, ale niekoniecznie wobec ich otoczenia. Przecież kto to widział, żeby tak traktować takich ludzi jak oni…

  - Słyszałam, że wypytywali mieszkańców o różnych przyjezdnych z zewnątrz. Nie sądzę jednak, że od tak podzielą się z nami swoimi informacjami. Zapewne otrzymali odpowiednie rozkazy. 

  - Kto wie? Może jeśli kogoś lub czegoś szukają to będzie w stanie sobie pomóc? Cały oddział zwiadowczy wyspecjalizowanych żołnierzy w tych stronach to rzadki widok.  

 

Może trudno w to uwierzyć, gdy wokół śpiewają ptaki, kumkają żaby, a najgroźniejsze co próbuje nas zabić to przerośnięte zwierzęta, ale nie jesteśmy tu na wczasach. Dowództwo zaufało nam wysyłając nas na misję tak daleko od Miasta, bez łączności, zdanych na siebie. Oddział "Indiana", Czwarta Kompania Rozpoznania. Uformowani niedawno, ale już ochrzczeni w boju. Zwiadowcy, obserwatorzy, snajperzy, szperacze. Najlepsi z najlepszych do takiej roboty jak ta. Jeżeli tylko cel naszej misji faktycznie istnieje, odnajdziemy go. Nie możemy zawieźć, gdyż to czego szukamy z pewnością znacząco zwiększyłoby szanse Posterunku w walce z Maszyną. Choć nikt nie miał złudzeń że będzie łatwo, nasza misja okazała się bardziej skomplikowana niż się z początku wydawało. Miejsca na mapach przestały istnieć, a dane wywiadocze zdezaktualizowały się . Stare tropy są martwe, a nowe nie chcą się ujawnić. Nietrudno odnieść wrażenie że błądzimy po omacku Nasze poszukiwania zaprowadziły nas do miasteczka Bourbon. Miejsce wydaje się obiecujące. O ile nie dowiemy się tu czegoś użytecznego, to przynajmniej odpoczniemy przez chwilę, zaczerpniemy plotek i uzupełnimy zapasy przed dalszą drogą.

Profesje: głównie rangerzy i  wojownicy, ograniczona ilość cwaniaków i specjalistów.

  - Ej Rico, idziesz z nami?

  - Gdzie?

  - Posłuchać Starego Leona.

  - A idź w… I co on niby nowego może nam powiedzieć? 

  - Dzisiaj obiecał, że powie jak to było przed Wielebnym. Wiesz, stare dobre czasy. Lub gorsze. Zależy jaki ma dzień.

  - Toć to zwykłe gadanie starego pryka. 

Stary Leon często zapraszał ich małą grupę na kolację. Dzielił się wtedy opowieściami jak kiedyś wyglądało miasteczko, jakie panują w nim niepisane zasady. Kto z kim i przeciwko komu. Chciał im pomóc się zasymilować. Sąsiedzi krzywo patrzyli na jego działania, ale nic z tym nie robili. Zasady są jasne: dopóki pracujesz na rzecz miasteczka to jesteś swój. Albo tolerowany. 

  - Chcę wiedzieć więcej o Wielebnym - powiedział Sam. - Zawsze myślałem, że w takich miejscach rządzą popaprańcy, kanibale z Teksasu, a tutaj ani krwawych ofiar, ani żadnych rytuałów w pełni. Co prawda wszyscy mówią o tych zasadach, ale gdyby tak ich przestrzegali to by nas nie wpuścili. Prawda Rico?

  - A kto ich tam wie? Jedni patrzą na nas spode łba, inni cieszą jak dzieci na widok broni. Burmistrz wydaje się normalny, ale czuć jakieś dziwne napięcie. 

  - Ten tam z wczoraj nazwał to “polityką wewnętrzną”.

  - Taa, dokładnie. Dlatego właśnie uciekłem z poprzedniej dziury. Z powodu polityki wewnętrznej. 

  - Ale sam przyznasz, że nie jest tak źle. Mamy co jeść, mamy WODĘ. Czasem jakiś mutant się zakręci za płotem, a mieszkańcy jak to mieszkańcy małych osad. No są jak zamknięta i przeterminowana puszka z gulaszem. A ten cały kult dostarcza jakieś rozrywki. Tak można żyć. A teraz zabieraj tę swoją leniwą dupę i idziemy na kolację. 

 

Woda… w obecnych czasach nie jest to tak pospolity towar jak przed wojną, wszędzie jej brakuje. Ale nie w Missisipi, tutaj wody jest aż za dużo, szkoda tylko, że jest taka gówniana. Lepiej zdechnąć z odwodnienia niż pić ten ściek, czysta woda w Missisipi jest rzadziej spotykana niż na pustyni. Zapytasz pewnie — po kiego wała ktokolwiek się tu osiedlił, skoro jest taki syf dookoła? Każdy ma oczywiście inny powód, ale łączy nas jedno — czysta woda. Zgadza się, w Burbon mamy źródło czystej wody. Skąd się ona wzięła? Nie mam pojęcia, po prostu jest. Dawno temu ojcowie założyciele odnaleźli to źródło i postanowili założyć osadę. Dar niebios, przypadek, czy zapomniana przedwojenna technologia… prób wyjaśnienia było wiele, ale pewne jest jedno — komuś lub czemuś zawdzięczamy możliwość życia w tym miejscu. Nie powinno więc nikogo dziwić, że religia jest nieodłączną częścią naszego społeczeństwa. Od lat czcimy świętą wodę, ale wieść o bezpiecznej przystani pośrodku szamba szybko się rozeszła i zaczęli przybywać do nas coraz to nowi ludzie. W związku z zaistniałą sytuacją nasze społeczeństwo podzieliło się. Nie doszło co prawda do żadnej wojny domowej, ale różnimy się pod względem wizji przyszłości. Najbardziej wpływowe są tutaj dwa ugrupowania: konserwatyści i reformatorzy. Przybliżę ci, o co tu chodzi, bo w naszych rejonach poza zwykłym bagnem możesz wpaść też w to polityczne…
 

Konserwatyści

Rasowi kultyści, których obiektem czci jest (o niebiosa!) święta woda, która posiada życiodajną moc. Rządzi nimi Wielki Kapłan otoczony Świętą Strażą, a sam kult powstał wraz z założeniem osady. Prowadzą normalne życie, ale religia jest jego ważną i nieodłączną częścią. Chcą, aby miasteczko się rozwijało, ale nie kosztem świętej wody. Konserwatyści podchodzą sceptycznie do przybyszów z zewnątrz, chyba że ci przyjmą ich wiarę i wstąpią na ścieżkę świętej wody.
 

Reformatorzy

Przewodzi im Burmistrz, jeden z ojców założycieli tego miasteczka. Jak wszyscy, szanują świętą wodę, ale wiedzą, że nie o samej wodzie człowiek żyje. Pragną rozwoju, poprawy warunków życia i zaistnienia na mapie handlowej współczesnego świata. W przybyszach widzą biznes, szukają kontaktów poza Missisipi i chcą umacniać pozycję miasteczka. 
 

Profesje: głównie cwaniacy i rangerzy, ograniczona ilość specjalistów i wojowników.

IMPREZY, KTÓRE LUBIMY

PATRONI

SPONSORZY